sobota, 19 października 2013

Twenty

                                                                        Miley's PoV
Czułam się strasznie.Czy takie rzeczy muszą się przytrafiać w właśnie mnie?
-Będzie dobrze, kochanie-szepnęłam do niego i przyłożyłam moją dłoń do jego policzka.
-Damy sobie radę, słyszysz? Powiedz, że mnie słyszysz-błagałam ze łzami w oczach. -Oczywiście, że tego nie zrobisz-pokręciłam ,ze smutkiem, głową przecząco. -Bardzo dobrze o tym wiesz, że znaczysz dla mnie bardzo, ale to bardzo dużo. Chociaż myślę, że nie wiesz. Skomplikowane...
Musisz doceniać osoby, które kochasz, bo nie wiesz kiedy a w jednym ułamku sekundy może się okazać, że ją tracisz...
-To jest straszne, że Bóg próbuje cię odebrać ode mnie-łza mi spłynęła po policzku. -Wiem, że robiliśmy złe rzeczy, chociaż robiliśmy to dla własnego dobra, ale to nie znaczy, że ktoś ma ciebie mi odebrać-złapałam jego dłoń i mocno ją zamknęłam swoimi. - To jest niesprawiedliwe. Przecież, nasze dzieci potrzebują ojca... To Ja ciebie szczególnie potrzebuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię potrzebuję-zapłakałam wymawiając ostatnie zdanie. -Nie zdajesz sobie sprawy, jak mocno...
W tym momencie rozkleiłam się całkowicie. Łzy spływały strumieniami po moim policzku. Nagle poczułam kłucie w brzuchu. Syknęłam z bólu. To uczucie jeszcze raz mnie dobiło. Skuliłam się z bólu. W tym momencie szła akurat pielęgniarka. Weszła truchtem do sali, w której siedziałam.
-Wszystko dobrze?-spytała z troską w głosie.
-Tak ja tylko...-nie dokończyłam bo znowu poczułam ten ból.
-Pani jest w ciąży, tak?-spytała.
-Mhm-mruknęłam z bólu.
-Lekarz Benson do 129-powiedziała szybko, do komunikatora.
Po chwili weszła do sali kobieta.
-Co się dzieję?-zapytała.
-Ta pani jest w ciąży i chyba dostała skurczów-odpowiedziała pierwsza.
-W którym miesiącu jest pani?
-W 3-szepnęłam.
-Wózek proszę, szybko!-krzyknęła.
Jakaś kobieta wjechała wózkiem do sali i pomogła mi na nim usiąść.
-Ja, ja muszę być przy mężu-szepnęłam.
-Przykro mi, ale to jest konieczne.
-Kocham Cię-szepnęłam do Justina i wyjechałam z sali.
Wjechałam do jakiegoś gabinetu i zamknęłam oczy; próbowałam się zrelaksować. Wokół było zamieszanie, ludzie chodzili w różne kierunki.
  Nagle zaczęło mi szumieć w głowie.
-Halo! Proszę pani! Słyszy mnie pani?-pytałam się jakaś kobieta, ale dźwięk zanikał.
Nagle znalazłam się w jakimś miejscu. Była noc, a ja szłam boso w sukience, po zielonej trawie. Gdzie ja jestem? Zauważyłam jakąś osobę przed sobą, a raczej dwie. Momentalnie znalazłam się przed nimi.
-Mamo, tato?-spytałam cicho nie dowierzając.
Przytuliłam się mocno do nich i lekko uśmiechnęłam.
-Witaj córeczko-powiedzieli.
-Gdzie ja jestem?-spytałam.
-Gdzieś, gdzie byłoby ci dobrze.
Zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co chodzi.
-Destiny Hope Cyrus-mruknął mój tata.
-Uhm... Tak?
-Jak mogłaś narażać się na takie niebezpieczeństwo?
-Ja... Sama nie wiem-mruknęłam.
-Masz już 18 lat... Przepraszamy, że nie byliśmy na twoich urodzinach. Masz już dziecko-tata pokręcił głową przecząco- Kolejne jest w drodze-westchnął.- Jak możesz tak robić?
-Tato... Ja już jestem dorosła... I czas wziąć sprawy we własne ręce-powiedziałam z lekko podniesionym głosem.
-Ale żeby mieć już dziecko?-spytał.
-Jestem dojrzała i wiem co robię. Chciałam spełnić własne marzenie, o założeniu rodziny, bo wiedziałam, że mogło się wszystko zdarzyć. Jak na przykład wasza śmierć-powiedziałam ze smutkiem ostatnie zdanie.
-Ja cię rozumiem, skarbie-szepnęła mama.
-Jak to?-zapytał tata.
-Oh nie udawaj niewiniątka Michael. Ile miałam lat kiedy zaszłam w ciążę? Ile to my się bawiliśmy w jej wieku? My przynajmniej mieliśmy rodziców, a ona... A ona jest teraz dojrzała, dorosła i jestem pewna, że da sobie radę.Ona nie miała nas przy sobie. Postaw się w jej sytuacji!
-Sam już nie wiem-mruknął.
-Ale ja wiem-stwierdziła. -A ty kochanie-skierowała się do mnie- Ty, masz opiekować się naszymi wnukami, tak jak potrafisz najlepiej. Masz nas tutaj-wskazała na moje serce-I zawsze będziemy z tobą.
-Przepraszam-zaczęłam płakać.
-Oh, kochanie nie płacz-przytulili mnie.
-Zawiodłam was.
-Nie zawiodłaś nas. Nie mów tak-pogłaskała mnie po plecach.
Przycisnęłam ich mocno do siebie i pociągnęłam nosem.
-Teraz ktoś na ciebie czeka-szepnęła do mnie mama.
-Kto?-zapytałam.
Kiwnęła głową w cel za mną. Odwróciłam się i ujrzałam Justina. Głęboko odetchnęłam i znów spojrzałam na rodziców.
-Idź-uśmiechnęli się. -Pamiętaj, będziemy zawsze z tobą i będziemy cię kochać.
-Kocham was-przytuliłam ich znowu.
-My ciebie mocniej. Pa słoneczko-pomachali mi lekko i znikli.
Co się dzieje?... Przypomniałam sobie o nim. Odwróciłam się, a on lekko się do mnie uśmiechnął i momentalnie zjawił się przede mną.
-Co się dzieje Justin?-wyszeptałam z rozpaczą w głosie.
-Nasze dziecko ci zagraża-dotknął dłonią mojego brzucha.
-Będę walczyć-stwierdziłam.
-Wiem o tym-uśmiechnął się.
-A ty? Co z tobą?-zapytałam.
-Wrócę, jeżeli tylko zechcesz. Lecz możemy tu obaj zostać.
-Nie! Nigdy! My, my jeszcze mamy Destiny! Musimy się nią opiekować. Nie dam zawrócić w głowie Vanessie i Davidowi.
-Jesteś tego pewna?
-Tak, jestem tego pewna.
-Więc musisz wracać.
-A ty?-zapytałam z podniesionym głosem.
-Zjawię się szybciej niż sobie wyobrażasz.
Złapałam go za dłoń, ale dotyk znikł, bo znikło i miejsce w którym byłam. Nagle w oczach pojawił się biały kolor i znalazłam się w łóżku.
-Obudziła się!-krzyknął znajomy głos.
Zamrugałam parę razy oczami i spojrzałam w bok.
-Hej, Miley- uśmiechnęła się.
-Hej Vanessa- odwzajemniłam gest.
-David jest u Justina.
-Justin... Justin!-powiedziałam z podniesionym głosem.
Podniosłam się, aby wyjść z łóżka, ale Van mnie powstrzymała.
-Siedź tu-oznajmiła.
-Muszę zobaczyć co u niego-mruknęłam.
-Nie jesteś na siłach, musisz tu leżeć.
-Ile już tu siedzę?
-Dobre 5 godzin się nie budziłaś.
-O Boże-szepnęłam.
-No właśnie...
-Weź wózek i mnie tam zawieź.
-Nie ma mowy!
-W takim razie sama tam idę-podniosłam brew.
-Ugh no dobra już-mruknęła.
Podjechała wózkiem i pomogła mi usiąść. Pojechałyśmy do sali, w której siedział Justin. Znalazłam się koło niego i wzięłam jego dłoń w swoją.
-Pamiętaj, że mi coś obiecałeś-szepnęłam.
Vanessa i David wyszli, a ja zostałam sam na sam z mężem. Po paru minutach zasnęłam nie wiem czemu... Obudził mnie czyiś dotyk. Czyjaś dłoń była na moim policzku. Otworzyłam lekko oczy i ujrzałam obudzonego Justina.
-Hej, kochanie-uśmiechnął się do mnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam was najmocniej, że nie było mnie. Nie mogłam po prostu pisać, bo mam strasznie dużo nauki i wiecie jak to jest. A więc rozdział rozwinęłam tak jak potrafiłam. Mam nadzieję, że podoba wam się :). Ja tu patrze a tu 700 coś wyświetleń. Mnie na prawdę długo nie było! Kocham was, dobijmy do 1000 xxx Pa :))
~Kim

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz