― No proszę, proszę ― usłyszałam znajomy głos.
Ugh... Znowu on.
― Czego chcesz Bieber? ― spytałam, nie odwracając wzroku od butelek, do których strzelałam.
― Zależy czego ty byś chciała, Cyrus.
― Słuchaj. Nie mam zamiaru oglądać twojej zapatrzonej w sobie gęby, poza naszą pracą.
Skończyłam strzelać i schowałam broń za spodnie, po czym skierowałam się do pudeł, które się poprzewracały, ponieważ to na nich leżały moje cele do strzelania. Zaczęłam je poprawiać.
― Nie ładnie to tak mówić tyłem. Chociaż mam widok na twój tyłek...
Wyprostowałam się, po czym oblizałam usta i odwróciłam się na pięcie, a następnie przerzuciłam ciężar ciała na prawą nogę.
― Idź się z kimś zabaw na jakiejś imprezie, co? Nie mam ochoty słuchać twoich tekstów.
― Nie... To by było za łatwe.
― Przynajmniej postaraj się, nie pokazywać, gdy jestem w pobliżu. Wystarczy, że muszę słuchać twoich gadań w pracy, jaki ty jesteś dobry w strzelaniu.
― Bo jestem. O i przy okazji. Kiedy będzie kolejna misja?
Parsknęłam śmiechem.
― Pytaj się szefa, nie mnie.
―No dobra, ale wracając do tematu. Jestem najlepszy w strzelaniu.
― Ty zostałeś przyjęty niedawno. Ja jestem w tym bardziej doświadczona. Założę się, że nie umiałbyś strzelić w więcej butelek ode mnie ― parsknęłam śmiechem po raz kolejny.
― Umiałbym na pewno, skarbie.
― Nie nazywaj mnie skarbem ― syknęłam.
― Nie ważne. Zresztą to, że byłaś ode mnie wcześniej, świadczy tylko o tym, że musiałaś ćwiczyć długo, aby to wszystko opanować. Ja się bardzo szybko uczę ― uśmiechnął się złośliwie.
― Nie bądź taki pewny siebie.
Wzięłam kilka pudeł i wyszłam na powietrze, po czym wróciłam się po butelki, które poustawiałam na pudłach.
― Kto by pomyślał, że ślicznotka Miley Cyrus, prowadzi takie porąbane życie ― zaśmiał się.
― Kto by pomyślał, że taki głąb Justin Bieber, dostał taką niebezpieczną pracę. Przecież mógłbyś sobie popsuć fryzurkę ― podniosłam brew do góry.
Sięgnęłam znowu po broń i zaczęłam strzelać. Gdy miałam trafić do kolejnej butelki, usłyszałam jak ktoś odbezpiecza broń i strzela do mojego celu.
― Czy mógłbyś się nie wtrącać? ― powiedziałam, próbując się nie denerwować.
― Może zróbmy mały zakład. Gdy ja trafię w więcej butelek, przyznasz, że jestem zabójczo przystojny i mnie pocałujesz.
― Okej. A jak ja trafię w więcej butelek, ty się w końcu zamkniesz i przyznasz, że jestem od ciebie lepsza w strzelaniu.
― Stoi.
Uśmiechnął się złośliwie i zaczął od razu strzelać do butelek. Usiadłam na ziemi i patrzyłam jak sobie nie radzi. Kilka razy zaśmiałam się z irytacji. Po paru chwilach skończył strzelać.
― Tak jak mówiłam. Cienki jesteś ― zaśmiałam się.
― To pokaż, na co cię stać ― oblizał usta i wskazał na cele do strzelania.
― A proszę bardzo ― parsknęłam śmiechem.
Wzięłam broń, po czym ją odbezpieczyłam, a następnie zaczęłam szybko strzelać do butelek. Po chwili skończyłam, ponieważ było wiadome, że wygrałam. Spojrzałam na niego, po czym uśmiechnęłam się dumnie i schowałam pistolet.
― I co? ― podniosłam brew do góry.
― Dzisiaj się źle czułem, bo niejaka Miley Cyrus udawała, że mnie nie widzi.
― Wmawiaj sobie. Chciałam dodać, że nie chcę cię słuchać na lekcji, więc nie odzywaj się.
― Cholera, aż tak mnie nie lubisz?
― Nawet nie wyobrażasz sobie jak.
Omijając go, weszłam do samochodu i szybko odpaliłam silnik, po czym wjechałam na polną drogę, która prowadziła na ulicę. Po paru minutach byłam w domu. Był już wieczór. Czas szybko zleciał, więc poszłam do łazienki pod prysznic. Po tej czynności poszłam do łóżka. Nie byłam głodna, więc nie musiałam jeść kolacji.
***
Nadszedł kolejny beznadziejny dzień. Umyłam się, ogarnęłam włosy i ubrałam się w białe rurki, bokserkę w kolorze miętowym i baletki w tym samym kolorze co koszulka. Założyłam spodnie, bo dziś trochę chłodno. Spotkałam się jak zawsze z Van przed jej domem, bo akurat mieszkałyśmy niedaleko siebie.
― Hej Black! ― krzyknęłam do dziewczyny.
― Hej Cyrus! ― odpowiedziała.
― Jezu, nie chcę mi się iść do tej budy...
― Mi też nie... Oh, słyszałam, że mój ojciec ustalił, że będziesz pracować z Bieberem.
― Weź mi nic nie przypominaj, błagam.
Zachichotała, po czym zaczęłyśmy gadać o naszych planach na wakacje, które będą zapewne rozpoczęte od większej ilości zadań w gangu. Rozmowę przerwało nam krzyk jakichś debili. Odwróciłyśmy się, a za nami szli nie kto inny niż Justin i David.
― Oo, witam panienkę Cyrus i panienkę Black! ― krzyknął Johnson.
Czy oni nas śledzą? Bo czuję, jakbyśmy były obserwowane przez nich.
― Bieber, chyba coś powiedziałam. Miałeś się trzymać z dala ode mnie ― syknęłam, odwracając się do chłopaków.
― Ja miałem, ale nie powiedziałaś, że David ma cię unikać. A ja jestem z nim ― uśmiechnął się złośliwie.
― Cokolwiek ― pokręciłam głowa na boki i zaczęłam przyspieszać.
Pierwszy raz chcę być wcześniej w szkole. To jest straszne... Na szczęście po paru minutach byłyśmy na miejscu. Podeszłyśmy do szafek, po książki i poszłyśmy na angielski. Usiadłyśmy w przedostatniej ławce jak zawsze. No a za nami oczywiście nie kto inny niż Bieber i Johnson. Gdy zaczęłyśmy się trochę skupiać na lekcji, naszą koncentrację przerwało uczucie małych kulek z papieru wrzucanych nam za koszulkę.
― Zaraz im się znudzi. Spokojnie Miley ― zachichotała Vanessa.
― Mam nadzieję. Niech się cieszą, że nie mam przy sobie broni, bo jeszcze chwila i ich głowy by były przedziurawione ― wymamrotałam ze złości.
Im się niestety nie nudziło, więc już byłam tak wkurzona, że odwróciłam się do nich.
― Albo przestaniecie, albo postaram się, aby wasze tyłki nie znalazły się w gangu. Następnie ja będę mogła was pozabijać. Wasza śmierć będzie wolna i bolesna ― syknęłam, po czym odwróciłam się do tablicy.
― Woah, dziewczyno. Dogadałaś im ― zachichotała Van.
―Może się w końcu zamkną ― wywróciłam oczami.
Moja gadka pomogła. Do końca wszystkich lekcji miałyśmy spokój.
***
Po lekcjach poszłyśmy do samochodu, a następnie zaczęłyśmy gadać. Gdy chciałyśmy wyjechać z parkingu, jakiś samochód momentalnie wjechał nam w drogę. Nie było widać, kto w nim siedział. Kilka razy trąbiłam, ale na nic.
― Rusz się, idioto! ― wydarłam się.
Szyba opuściła się, a moim oczom ukazał się szatyn. Znowu on...
― Magiczne słowo, kochanie ― powiedział Justin.
― Abrakadabra, a teraz wyjeżdżaj mi z drogi ― powiedziałam.
Vanessa zaczęła chichotać pod nosem, czym się od niej zaraziłam, bo po paru chwilach obie śmiałyśmy się z mojej odpowiedzi.
― Jeszcze będziesz moja, skarbie ― uśmiechnął się złośliwie do mnie.
Wychyliłam rękę przez okno, po czym pokazałam mu środkowy palec.
― Nie rób tego. Jeszcze bardziej mnie zachęcasz ― uśmiechnął się i puścił mi oczko.
― Dobra, fajnie się gadało. Nara frajerzy ― powiedziała Vanessa po czym, powtórzyła mój gest.
Wjechałam na trawnik szkoły, aby zawrócić i pojechałam w stronę jej domu.
― Jezu, ale on na ciebie leci ― zaśmiała się.
― Oszalałaś? ― zachichotałam.
― Nie. Nie widzisz, jakie on teksty mówi?
― Robi z siebie idiotę i tyle, Vanessa.
― Jasne.
― Dobra, nie ważne. Twój ojciec jakieś zadanie nam daje czy coś?
― Coś tam nadmienił...
― No to szykuje się kolejna męka z tym lalusiem.
― O już nie przesadzaj.
― Cokolwiek ― zachichotałam.
Po paru minutach byłyśmy pod domem Vanessy.
― Dobra, już widzę te czarne Ferrari. Skąd on bierze na to kasę? ― spytałam dziewczyny.
― Nie mam pojęcia...
Weszłyśmy do biura szefa. Oczywiście oni już tam siedzieli. Jakiś koszmar. Na nasz widok uśmiechnęli się i poprawili na krzesłach.
― Vanessa? ― szepnęłam do dziewczyny.
― No?
― Będziesz mnie odwiedzać w więzieniu, jak ich zabiję?
― Miley ― zachichotała.
― Tylko się upewniam.
Pokręciła głową na boki, po czym obie usiadłyśmy naprzeciwko Justina i Davida.
― Witam was, kochani ― powiedział George.
― Witamy ― powiedzieliśmy chórem.
― Miley i Justin. Dzisiaj na wieczór jedziecie do kasyna. Będzie tam wasz cel. Enrico Rodriguez. Macie go zabić, ponieważ jest on zagrożeniem dla gangu. Od kilku lat próbuje nas sprzątnąć.
O nie... Z nim? Do kasyna? Jakiś koszmar...
― Rozumiemy ― powiedziałam z nim jednocześnie.
George potem nadmienił nam jak mamy się ubrać i takie tam. Po kilku minutach wyszliśmy. A Justin od razu zwrócił się do mnie.
― W co się ubierzesz? ― przegryzł dolną wargę.
― Lepiej od ciebie ― powiedziałam próbując się nie denerwować.
― Jak ty mnie pociągasz ― oblizał usta.
― Ogarnij się ― wywróciłam oczami.
Pożegnałam się z Van, po czym pojechałam do domu, przygotowywać się na zadanie, które mnie czeka.
Po kilku godzinach byłam ubrana, odświeżona i gotowa. Zeszłam na dół, widząc samochód czekający na zewnątrz. Weszłam do auta, po czym skupiłam się na mojej torebce.
― Tylko nie schrzań tego zadania ― powiedział do mnie.
Podniosłam brew i spojrzałam na niego.
― Mówiłeś do siebie?
Nic się nie odezwał. Jego szczęście.
Po paru minutach byliśmy na miejscu.
― Zachowuj się tylko, okej? ― zwróciłam się do niego.
― Dobra. Spokojnie, shawty ― schował ręce do kieszeni spodni od garnituru, w który się ubrał, odkrywając kciuki.
― Wyjmij te ręce z kieszeni ― powiedziałam.
Wywrócił oczami, spoglądając w inne miejsce. Po czym wziął mnie pod rękę.
― Może być? ― spytał.
― Nie. Po prostu trzymaj ręce przy sobie i na zewnątrz.
Wziął swoje ręce i pozwolił im swobodnie opaść wzdłuż jego ciała.
Po chwili weszliśmy do środka kasyna, szukając naszego celu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Drugi rozdział :))
Będę się podpisywać "~Kim", ponieważ jestem drugą autorką bloga ;) Jestem czasami za bardzo zakręcona, ale to pomaga poprawiać humor innym :). Wieku nie wyjawię ;)) . Podoba wam się kolejny rozdział? Jeżeli tak, to prosimy o komentarze i wasze opinię :) .
~Kim
Ugh... Znowu on.
― Czego chcesz Bieber? ― spytałam, nie odwracając wzroku od butelek, do których strzelałam.
― Zależy czego ty byś chciała, Cyrus.
― Słuchaj. Nie mam zamiaru oglądać twojej zapatrzonej w sobie gęby, poza naszą pracą.
Skończyłam strzelać i schowałam broń za spodnie, po czym skierowałam się do pudeł, które się poprzewracały, ponieważ to na nich leżały moje cele do strzelania. Zaczęłam je poprawiać.
― Nie ładnie to tak mówić tyłem. Chociaż mam widok na twój tyłek...
Wyprostowałam się, po czym oblizałam usta i odwróciłam się na pięcie, a następnie przerzuciłam ciężar ciała na prawą nogę.
― Idź się z kimś zabaw na jakiejś imprezie, co? Nie mam ochoty słuchać twoich tekstów.
― Nie... To by było za łatwe.
― Przynajmniej postaraj się, nie pokazywać, gdy jestem w pobliżu. Wystarczy, że muszę słuchać twoich gadań w pracy, jaki ty jesteś dobry w strzelaniu.
― Bo jestem. O i przy okazji. Kiedy będzie kolejna misja?
Parsknęłam śmiechem.
― Pytaj się szefa, nie mnie.
―No dobra, ale wracając do tematu. Jestem najlepszy w strzelaniu.
― Ty zostałeś przyjęty niedawno. Ja jestem w tym bardziej doświadczona. Założę się, że nie umiałbyś strzelić w więcej butelek ode mnie ― parsknęłam śmiechem po raz kolejny.
― Umiałbym na pewno, skarbie.
― Nie nazywaj mnie skarbem ― syknęłam.
― Nie ważne. Zresztą to, że byłaś ode mnie wcześniej, świadczy tylko o tym, że musiałaś ćwiczyć długo, aby to wszystko opanować. Ja się bardzo szybko uczę ― uśmiechnął się złośliwie.
― Nie bądź taki pewny siebie.
Wzięłam kilka pudeł i wyszłam na powietrze, po czym wróciłam się po butelki, które poustawiałam na pudłach.
― Kto by pomyślał, że ślicznotka Miley Cyrus, prowadzi takie porąbane życie ― zaśmiał się.
― Kto by pomyślał, że taki głąb Justin Bieber, dostał taką niebezpieczną pracę. Przecież mógłbyś sobie popsuć fryzurkę ― podniosłam brew do góry.
Sięgnęłam znowu po broń i zaczęłam strzelać. Gdy miałam trafić do kolejnej butelki, usłyszałam jak ktoś odbezpiecza broń i strzela do mojego celu.
― Czy mógłbyś się nie wtrącać? ― powiedziałam, próbując się nie denerwować.
― Może zróbmy mały zakład. Gdy ja trafię w więcej butelek, przyznasz, że jestem zabójczo przystojny i mnie pocałujesz.
― Okej. A jak ja trafię w więcej butelek, ty się w końcu zamkniesz i przyznasz, że jestem od ciebie lepsza w strzelaniu.
― Stoi.
Uśmiechnął się złośliwie i zaczął od razu strzelać do butelek. Usiadłam na ziemi i patrzyłam jak sobie nie radzi. Kilka razy zaśmiałam się z irytacji. Po paru chwilach skończył strzelać.
― Tak jak mówiłam. Cienki jesteś ― zaśmiałam się.
― To pokaż, na co cię stać ― oblizał usta i wskazał na cele do strzelania.
― A proszę bardzo ― parsknęłam śmiechem.
Wzięłam broń, po czym ją odbezpieczyłam, a następnie zaczęłam szybko strzelać do butelek. Po chwili skończyłam, ponieważ było wiadome, że wygrałam. Spojrzałam na niego, po czym uśmiechnęłam się dumnie i schowałam pistolet.
― I co? ― podniosłam brew do góry.
― Dzisiaj się źle czułem, bo niejaka Miley Cyrus udawała, że mnie nie widzi.
― Wmawiaj sobie. Chciałam dodać, że nie chcę cię słuchać na lekcji, więc nie odzywaj się.
― Cholera, aż tak mnie nie lubisz?
― Nawet nie wyobrażasz sobie jak.
Omijając go, weszłam do samochodu i szybko odpaliłam silnik, po czym wjechałam na polną drogę, która prowadziła na ulicę. Po paru minutach byłam w domu. Był już wieczór. Czas szybko zleciał, więc poszłam do łazienki pod prysznic. Po tej czynności poszłam do łóżka. Nie byłam głodna, więc nie musiałam jeść kolacji.
***
Nadszedł kolejny beznadziejny dzień. Umyłam się, ogarnęłam włosy i ubrałam się w białe rurki, bokserkę w kolorze miętowym i baletki w tym samym kolorze co koszulka. Założyłam spodnie, bo dziś trochę chłodno. Spotkałam się jak zawsze z Van przed jej domem, bo akurat mieszkałyśmy niedaleko siebie.
― Hej Black! ― krzyknęłam do dziewczyny.
― Hej Cyrus! ― odpowiedziała.
― Jezu, nie chcę mi się iść do tej budy...
― Mi też nie... Oh, słyszałam, że mój ojciec ustalił, że będziesz pracować z Bieberem.
― Weź mi nic nie przypominaj, błagam.
Zachichotała, po czym zaczęłyśmy gadać o naszych planach na wakacje, które będą zapewne rozpoczęte od większej ilości zadań w gangu. Rozmowę przerwało nam krzyk jakichś debili. Odwróciłyśmy się, a za nami szli nie kto inny niż Justin i David.
― Oo, witam panienkę Cyrus i panienkę Black! ― krzyknął Johnson.
Czy oni nas śledzą? Bo czuję, jakbyśmy były obserwowane przez nich.
― Bieber, chyba coś powiedziałam. Miałeś się trzymać z dala ode mnie ― syknęłam, odwracając się do chłopaków.
― Ja miałem, ale nie powiedziałaś, że David ma cię unikać. A ja jestem z nim ― uśmiechnął się złośliwie.
― Cokolwiek ― pokręciłam głowa na boki i zaczęłam przyspieszać.
Pierwszy raz chcę być wcześniej w szkole. To jest straszne... Na szczęście po paru minutach byłyśmy na miejscu. Podeszłyśmy do szafek, po książki i poszłyśmy na angielski. Usiadłyśmy w przedostatniej ławce jak zawsze. No a za nami oczywiście nie kto inny niż Bieber i Johnson. Gdy zaczęłyśmy się trochę skupiać na lekcji, naszą koncentrację przerwało uczucie małych kulek z papieru wrzucanych nam za koszulkę.
― Zaraz im się znudzi. Spokojnie Miley ― zachichotała Vanessa.
― Mam nadzieję. Niech się cieszą, że nie mam przy sobie broni, bo jeszcze chwila i ich głowy by były przedziurawione ― wymamrotałam ze złości.
Im się niestety nie nudziło, więc już byłam tak wkurzona, że odwróciłam się do nich.
― Albo przestaniecie, albo postaram się, aby wasze tyłki nie znalazły się w gangu. Następnie ja będę mogła was pozabijać. Wasza śmierć będzie wolna i bolesna ― syknęłam, po czym odwróciłam się do tablicy.
― Woah, dziewczyno. Dogadałaś im ― zachichotała Van.
―Może się w końcu zamkną ― wywróciłam oczami.
Moja gadka pomogła. Do końca wszystkich lekcji miałyśmy spokój.
***
Po lekcjach poszłyśmy do samochodu, a następnie zaczęłyśmy gadać. Gdy chciałyśmy wyjechać z parkingu, jakiś samochód momentalnie wjechał nam w drogę. Nie było widać, kto w nim siedział. Kilka razy trąbiłam, ale na nic.
― Rusz się, idioto! ― wydarłam się.
Szyba opuściła się, a moim oczom ukazał się szatyn. Znowu on...
― Magiczne słowo, kochanie ― powiedział Justin.
― Abrakadabra, a teraz wyjeżdżaj mi z drogi ― powiedziałam.
Vanessa zaczęła chichotać pod nosem, czym się od niej zaraziłam, bo po paru chwilach obie śmiałyśmy się z mojej odpowiedzi.
― Jeszcze będziesz moja, skarbie ― uśmiechnął się złośliwie do mnie.
Wychyliłam rękę przez okno, po czym pokazałam mu środkowy palec.
― Nie rób tego. Jeszcze bardziej mnie zachęcasz ― uśmiechnął się i puścił mi oczko.
― Dobra, fajnie się gadało. Nara frajerzy ― powiedziała Vanessa po czym, powtórzyła mój gest.
Wjechałam na trawnik szkoły, aby zawrócić i pojechałam w stronę jej domu.
― Jezu, ale on na ciebie leci ― zaśmiała się.
― Oszalałaś? ― zachichotałam.
― Nie. Nie widzisz, jakie on teksty mówi?
― Robi z siebie idiotę i tyle, Vanessa.
― Jasne.
― Dobra, nie ważne. Twój ojciec jakieś zadanie nam daje czy coś?
― Coś tam nadmienił...
― No to szykuje się kolejna męka z tym lalusiem.
― O już nie przesadzaj.
― Cokolwiek ― zachichotałam.
Po paru minutach byłyśmy pod domem Vanessy.
― Dobra, już widzę te czarne Ferrari. Skąd on bierze na to kasę? ― spytałam dziewczyny.
― Nie mam pojęcia...
Weszłyśmy do biura szefa. Oczywiście oni już tam siedzieli. Jakiś koszmar. Na nasz widok uśmiechnęli się i poprawili na krzesłach.
― Vanessa? ― szepnęłam do dziewczyny.
― No?
― Będziesz mnie odwiedzać w więzieniu, jak ich zabiję?
― Miley ― zachichotała.
― Tylko się upewniam.
Pokręciła głową na boki, po czym obie usiadłyśmy naprzeciwko Justina i Davida.
― Witam was, kochani ― powiedział George.
― Witamy ― powiedzieliśmy chórem.
― Miley i Justin. Dzisiaj na wieczór jedziecie do kasyna. Będzie tam wasz cel. Enrico Rodriguez. Macie go zabić, ponieważ jest on zagrożeniem dla gangu. Od kilku lat próbuje nas sprzątnąć.
O nie... Z nim? Do kasyna? Jakiś koszmar...
― Rozumiemy ― powiedziałam z nim jednocześnie.
George potem nadmienił nam jak mamy się ubrać i takie tam. Po kilku minutach wyszliśmy. A Justin od razu zwrócił się do mnie.
― W co się ubierzesz? ― przegryzł dolną wargę.
― Lepiej od ciebie ― powiedziałam próbując się nie denerwować.
― Jak ty mnie pociągasz ― oblizał usta.
― Ogarnij się ― wywróciłam oczami.
Pożegnałam się z Van, po czym pojechałam do domu, przygotowywać się na zadanie, które mnie czeka.
Po kilku godzinach byłam ubrana, odświeżona i gotowa. Zeszłam na dół, widząc samochód czekający na zewnątrz. Weszłam do auta, po czym skupiłam się na mojej torebce.
― Tylko nie schrzań tego zadania ― powiedział do mnie.
Podniosłam brew i spojrzałam na niego.
― Mówiłeś do siebie?
Nic się nie odezwał. Jego szczęście.
Po paru minutach byliśmy na miejscu.
― Zachowuj się tylko, okej? ― zwróciłam się do niego.
― Dobra. Spokojnie, shawty ― schował ręce do kieszeni spodni od garnituru, w który się ubrał, odkrywając kciuki.
― Wyjmij te ręce z kieszeni ― powiedziałam.
Wywrócił oczami, spoglądając w inne miejsce. Po czym wziął mnie pod rękę.
― Może być? ― spytał.
― Nie. Po prostu trzymaj ręce przy sobie i na zewnątrz.
Wziął swoje ręce i pozwolił im swobodnie opaść wzdłuż jego ciała.
Po chwili weszliśmy do środka kasyna, szukając naszego celu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Drugi rozdział :))
Będę się podpisywać "~Kim", ponieważ jestem drugą autorką bloga ;) Jestem czasami za bardzo zakręcona, ale to pomaga poprawiać humor innym :). Wieku nie wyjawię ;)) . Podoba wam się kolejny rozdział? Jeżeli tak, to prosimy o komentarze i wasze opinię :) .
~Kim
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz