sobota, 3 sierpnia 2013

Two

― No proszę, proszę ― usłyszałam znajomy głos.

Ugh... Znowu on.

― Czego chcesz Bieber? ― spytałam, nie odwracając wzroku od butelek, do których strzelałam.

― Zależy czego ty byś chciała, Cyrus.

― Słuchaj. Nie mam zamiaru oglądać twojej zapatrzonej w sobie gęby, poza naszą pracą.

Skończyłam strzelać i schowałam broń za spodnie, po czym skierowałam się do pudeł, które się poprzewracały, ponieważ to na nich leżały moje cele do strzelania. Zaczęłam je poprawiać.

― Nie ładnie to tak mówić tyłem. Chociaż mam widok na twój tyłek...

Wyprostowałam się, po czym oblizałam usta i odwróciłam się na pięcie, a następnie przerzuciłam ciężar ciała na prawą nogę.

― Idź się z kimś zabaw na jakiejś imprezie, co? Nie mam ochoty słuchać twoich tekstów.

― Nie... To by było za łatwe.

― Przynajmniej postaraj się, nie pokazywać, gdy jestem w pobliżu. Wystarczy, że muszę słuchać twoich gadań w pracy, jaki ty jesteś dobry w strzelaniu.

― Bo jestem. O i przy okazji. Kiedy będzie kolejna misja?

Parsknęłam śmiechem.

― Pytaj się szefa, nie mnie.

―No dobra, ale wracając do tematu. Jestem najlepszy w strzelaniu.

― Ty zostałeś przyjęty niedawno. Ja jestem w tym bardziej doświadczona. Założę się, że nie umiałbyś strzelić w więcej butelek ode mnie ― parsknęłam śmiechem po raz kolejny.

― Umiałbym na pewno, skarbie.

― Nie nazywaj mnie skarbem ― syknęłam.

― Nie ważne. Zresztą to, że byłaś ode mnie wcześniej, świadczy tylko o tym, że musiałaś ćwiczyć długo, aby to wszystko opanować. Ja się bardzo szybko uczę ― uśmiechnął się złośliwie.

― Nie bądź taki pewny siebie.

Wzięłam kilka pudeł i wyszłam na powietrze, po czym wróciłam się po butelki, które poustawiałam na pudłach.

― Kto by pomyślał, że ślicznotka Miley Cyrus, prowadzi takie porąbane życie ― zaśmiał się.

― Kto by pomyślał, że taki głąb Justin Bieber, dostał taką niebezpieczną pracę. Przecież mógłbyś sobie popsuć fryzurkę ― podniosłam brew do góry.

Sięgnęłam znowu po broń i zaczęłam strzelać. Gdy miałam trafić do kolejnej butelki, usłyszałam jak ktoś odbezpiecza broń i strzela do mojego celu.

― Czy mógłbyś się nie wtrącać? ― powiedziałam, próbując się nie denerwować.

― Może zróbmy mały zakład. Gdy ja trafię w więcej butelek, przyznasz, że jestem zabójczo przystojny i mnie pocałujesz.

― Okej. A jak ja trafię w więcej butelek, ty się w końcu zamkniesz i przyznasz, że jestem od ciebie lepsza w strzelaniu.

― Stoi.

Uśmiechnął się złośliwie i zaczął od razu strzelać do butelek. Usiadłam na ziemi i patrzyłam jak sobie nie radzi.  Kilka razy zaśmiałam się z irytacji. Po paru chwilach skończył strzelać.

― Tak jak mówiłam. Cienki jesteś ― zaśmiałam się.

― To pokaż, na co cię stać ― oblizał usta i wskazał na cele do strzelania.

― A proszę bardzo ― parsknęłam śmiechem.

Wzięłam broń, po czym ją odbezpieczyłam, a następnie zaczęłam szybko strzelać do butelek. Po chwili skończyłam, ponieważ było wiadome, że wygrałam. Spojrzałam na niego, po czym uśmiechnęłam się dumnie i schowałam pistolet.

― I co? ― podniosłam brew do góry.

― Dzisiaj się źle czułem, bo niejaka Miley Cyrus udawała, że mnie nie widzi.

― Wmawiaj sobie. Chciałam dodać, że nie chcę cię słuchać na lekcji, więc nie odzywaj się.

― Cholera, aż tak mnie nie lubisz?

― Nawet nie wyobrażasz sobie jak.

Omijając go, weszłam do samochodu i szybko odpaliłam silnik, po czym wjechałam na polną drogę, która prowadziła na ulicę. Po paru minutach byłam w domu. Był już wieczór. Czas szybko zleciał, więc poszłam do łazienki pod prysznic. Po tej czynności poszłam do łóżka. Nie byłam głodna, więc nie musiałam jeść kolacji.

***

Nadszedł kolejny beznadziejny dzień. Umyłam się, ogarnęłam włosy i ubrałam się w białe rurki, bokserkę w kolorze miętowym i baletki w tym samym kolorze co koszulka. Założyłam spodnie, bo dziś trochę chłodno. Spotkałam się jak zawsze z Van przed jej domem, bo akurat mieszkałyśmy niedaleko siebie.

― Hej Black! ― krzyknęłam do dziewczyny.

― Hej Cyrus! ― odpowiedziała.

― Jezu, nie chcę mi się iść do tej budy...

― Mi też nie... Oh, słyszałam, że mój ojciec ustalił, że będziesz pracować z Bieberem.

― Weź mi nic nie przypominaj, błagam.

Zachichotała, po czym zaczęłyśmy gadać o naszych planach na wakacje, które będą zapewne rozpoczęte od większej ilości zadań w gangu. Rozmowę przerwało nam krzyk jakichś debili. Odwróciłyśmy się, a za nami szli nie kto inny niż Justin i David.

― Oo, witam panienkę Cyrus i panienkę Black! ― krzyknął Johnson.

Czy oni nas śledzą? Bo czuję, jakbyśmy były obserwowane przez nich.

― Bieber, chyba coś powiedziałam. Miałeś się trzymać z dala ode mnie ― syknęłam, odwracając się do chłopaków.

― Ja miałem, ale nie powiedziałaś, że David ma cię unikać. A ja jestem z nim ― uśmiechnął się złośliwie.

― Cokolwiek ― pokręciłam głowa na boki i zaczęłam przyspieszać.

Pierwszy raz chcę być wcześniej w szkole. To jest straszne... Na szczęście po paru minutach byłyśmy na miejscu. Podeszłyśmy do szafek, po książki i poszłyśmy na angielski. Usiadłyśmy w przedostatniej ławce jak zawsze. No a za nami oczywiście nie kto inny niż Bieber i Johnson. Gdy zaczęłyśmy się trochę skupiać na lekcji, naszą koncentrację przerwało uczucie małych kulek z papieru wrzucanych nam za koszulkę.

― Zaraz im się znudzi. Spokojnie Miley ― zachichotała Vanessa.

― Mam nadzieję. Niech się cieszą, że nie mam przy sobie broni, bo jeszcze chwila i ich głowy by były przedziurawione ― wymamrotałam ze złości.

Im się niestety nie nudziło, więc już byłam tak wkurzona, że odwróciłam się do nich.

― Albo przestaniecie, albo postaram się, aby wasze tyłki nie znalazły się w gangu. Następnie ja będę mogła was pozabijać. Wasza śmierć będzie wolna i bolesna ― syknęłam, po czym odwróciłam się do tablicy.

― Woah, dziewczyno. Dogadałaś im ― zachichotała Van.

―Może się w końcu zamkną ― wywróciłam oczami.

Moja gadka pomogła. Do końca wszystkich lekcji miałyśmy spokój.

***

Po lekcjach poszłyśmy do samochodu, a następnie zaczęłyśmy gadać. Gdy chciałyśmy wyjechać z parkingu, jakiś samochód momentalnie wjechał nam w drogę. Nie było widać, kto w nim siedział. Kilka razy trąbiłam, ale na nic.

― Rusz się, idioto! ― wydarłam się.

Szyba opuściła się, a moim oczom ukazał się szatyn. Znowu on...

― Magiczne słowo, kochanie ― powiedział Justin.

― Abrakadabra, a teraz wyjeżdżaj mi z drogi ― powiedziałam.

Vanessa zaczęła chichotać pod nosem, czym się od niej zaraziłam, bo po paru chwilach obie śmiałyśmy się z mojej odpowiedzi.

― Jeszcze będziesz moja, skarbie ― uśmiechnął się złośliwie do mnie.

Wychyliłam rękę przez okno, po czym pokazałam mu środkowy palec.

― Nie rób tego. Jeszcze bardziej mnie zachęcasz ― uśmiechnął się i puścił mi oczko.

― Dobra, fajnie się gadało. Nara frajerzy ― powiedziała Vanessa po czym, powtórzyła mój gest.

Wjechałam na trawnik szkoły, aby zawrócić i pojechałam w stronę jej domu.

― Jezu, ale on na ciebie leci ― zaśmiała się.

― Oszalałaś? ― zachichotałam.

― Nie. Nie widzisz, jakie on teksty mówi?

― Robi z siebie idiotę i tyle, Vanessa.

― Jasne.

― Dobra, nie ważne. Twój ojciec jakieś zadanie nam daje czy coś?

― Coś tam nadmienił...

― No to szykuje się kolejna męka z tym lalusiem.

― O już nie przesadzaj.

― Cokolwiek ― zachichotałam.

Po paru minutach byłyśmy pod domem Vanessy.

― Dobra, już widzę te czarne Ferrari. Skąd on bierze na to kasę? ― spytałam dziewczyny.

― Nie mam pojęcia...

Weszłyśmy do biura szefa. Oczywiście oni już tam siedzieli. Jakiś koszmar. Na nasz widok uśmiechnęli się i poprawili na krzesłach.

― Vanessa? ― szepnęłam do dziewczyny.

― No?

― Będziesz mnie odwiedzać w więzieniu, jak ich zabiję?

― Miley ― zachichotała.

― Tylko się upewniam.

Pokręciła głową na boki, po czym obie usiadłyśmy naprzeciwko Justina i Davida.

― Witam was, kochani ― powiedział George.

― Witamy ― powiedzieliśmy chórem.

― Miley i Justin. Dzisiaj na wieczór jedziecie do kasyna. Będzie tam wasz cel. Enrico Rodriguez. Macie go zabić, ponieważ jest on zagrożeniem dla gangu. Od kilku lat próbuje nas sprzątnąć.

O nie... Z nim? Do kasyna? Jakiś koszmar...

― Rozumiemy ― powiedziałam z nim jednocześnie.

George potem nadmienił nam jak mamy się ubrać i takie tam. Po kilku minutach wyszliśmy. A Justin od razu zwrócił się do mnie.

― W co się ubierzesz? ― przegryzł dolną wargę.

― Lepiej od ciebie ― powiedziałam próbując się nie denerwować.

― Jak ty mnie pociągasz ― oblizał usta.

― Ogarnij się ― wywróciłam oczami.

Pożegnałam się z Van, po czym pojechałam do domu, przygotowywać się na zadanie, które mnie czeka.

Po kilku godzinach byłam ubrana, odświeżona i gotowa. Zeszłam na dół, widząc samochód czekający na zewnątrz. Weszłam do auta, po czym skupiłam się na mojej torebce.

― Tylko nie schrzań tego zadania ― powiedział do mnie.

Podniosłam brew i spojrzałam na niego.

― Mówiłeś do siebie?

Nic się nie odezwał. Jego szczęście.

Po paru minutach byliśmy na miejscu.

― Zachowuj się tylko, okej? ― zwróciłam się do niego.

― Dobra. Spokojnie, shawty ― schował ręce do kieszeni spodni od garnituru, w który się ubrał, odkrywając kciuki.

― Wyjmij te ręce z kieszeni ― powiedziałam.

Wywrócił oczami, spoglądając w inne miejsce. Po czym wziął mnie pod rękę.

― Może być? ― spytał.

― Nie. Po prostu trzymaj ręce przy sobie i na zewnątrz.

Wziął swoje ręce i pozwolił im swobodnie opaść wzdłuż jego ciała.

Po chwili weszliśmy do środka kasyna, szukając naszego celu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Drugi rozdział :))

Będę się podpisywać "~Kim", ponieważ jestem drugą autorką bloga ;) Jestem czasami za bardzo zakręcona, ale to pomaga poprawiać humor innym :). Wieku nie wyjawię ;)) . Podoba wam się kolejny rozdział? Jeżeli tak, to prosimy o komentarze i wasze opinię :) .

~Kim

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz