środa, 7 sierpnia 2013

Ten

-Justin, puść mnie-powiedziałam, patrząc się na Davida.
-Spokojnie-powiedział.
-Puść mnie, bo cię zranię. A tego nie chcę-syknęłam.
Powoli mnie puścił.
Spojrzałam na Johnsona jak na niczego warty śmieć.
-Ty pieprzony dupku!-wydarłam się i pobiegłam do niego.
Szarpnęłam go za koszulkę i rzuciłam na podłogę. Usiadłam na nim i zaczęłam go bić pięściami.
-Tak się zachowujesz w łóżku?-zaśmiał się szyderczo.
Teraz ma przerąbane.
-Zamknij się! Co ty sobie, do cholery myślisz?!-krzyknęłam i zaczęłam go bić.
Najpierw taki miły, a teraz o proszę. Zaczął się ze mną szarpać. On jest cholera silniejszy, ale nie ma tego co ja mam. Sięgnęłam po broń z pod kanapy, tam była moja skrytka. I wymierzyłam na niego pistolet. Odbezpieczyłam broń i wstałam.
-Rusz się, to nie żyjesz-syknęłam.
-Miley spokojnie-szepnął Justin.
-Jak mam być do cholery spokojna, skoro ten dupek robi takie rzeczy Vanessie?!-wykrzyczałam.
-To nie było tak! Jakaś laska mnie zaczęła całować i tyle!-krzyknął David.
-Mam to głęboko w poważaniu, Johnson. Wynoś się stąd. Już!
Wstał powoli i zaczął wychodzić z domu. Cały czas miałam go na celowniku. Po chwili wyniósł swój tyłek z mojej posiadłości i miejmy nadzieję, że nie napotka się na mnie. Justin chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
-Justin, nie-powiedziałam stanowczo.
Schowałam broń i poszłam do kuchni po jedzenie dla Van. Ręce mi się trzęsły z nerwów, że już nie mogłam wytrzymać i wzięłam lek uspakajający. Lek zadziałał więc poszłam do Vanessy do góry.
-Proszę, tu masz jedzenie-szepnęłam.
-Co tam się działo?-spytała.
-Tylko wygarnęłam temu kretynowi. Jedz.
-C-Co?
-Nie ma go już. Poszedł.
-A coś mówił?
-Tak, że to nie tak jak myślę i to jakaś laska go zaczęła całować nie on.
-Palant-syknęła.
-Ale już go nie ma, więc niech tylko mnie napotka na drodze a nie żyje.
Zachichotała. Udało mi się ją rozśmieszyć. Przeszkodził nam telefon. Zeszłam na dół i odebrałam.
-Słucham?-spytałam.
-Pani Miley Cyrus?-spytał mężczyzna.
-Tak, o co chodzi?
-Chcę panią powiadomić, o przykrej wiadomości...
-Co się stało-zmarszczyłam brwi.
-Pani rodzice... Mieli śmiertelny wypadek.
C-Co... Nie, to nie może być prawda!
-Jak to? Kiedy?!
-Dzisiaj, jechali samochodem na delegację i... zmiażdżył ich tir.
-Dz-dziękuję z-za wiadomość. Do widzenia...
Odłożyłam słuchawkę nie czekając na wiadomość. Patrzyłam tępo w przestrzeń. Zauważył to Justin.
-Co się stało?-spytał.
Łza zaczęła spływać po policzku.
-Moi rodzice... Nie żyją...
Po chwili wybuchłam płaczem i klęknęłam. To nie może być prawda! Nie! Ja... Nie chcę żyć.
-O Boże-szepnął.
W tej chwili marzę tylko o śmierci. Nie mogę z tym żyć. To jest straszne! To jest gorsze niż straszne. Po chwili zeszła Vanessa. Justin jej szepnął czego się dowiedziałam. Zakryła usta z przerażenia i rzuciła się na mnie mocno przytulając.
-Damy sobie radę, Miley. Będzie dobrze.
Płakałam jak dziecko. To jest straszne...Nie... Nie mogę żyć...
-Nie! Nie będzie dobrze! J-Ja... Ja idę się zabić!-wydarłam się i uciekłam, pod drzewo, już mi znane bardzo dobrze.
Podbiegłam do niego i wzięłam kawałek kory w ręce... Wiem, że jest ostre, bardzo dobrze wiem. Już miałam zrobić coś sobie, ale usłyszałam krzyk.
-Miley, nie!-krzyknął Justin.
-Zostaw mnie!-uciekłam gdzieś najdalej.
On jest szybki, za bardzo. Ścisnęłam kawałek kory w dłonie. Boli... Krew, leciała po całej ręce. Aż w końcu ktoś mnie szarpnął i przytulił do siebie.
-Błagam, kochanie nie rób tego-szepnął, mając twarz w zagłębieniu między moją szyją a ramieniem.
Płakałam nie chciałam tego robić... Ale jakoś chciałam... Straszne uczucie.
-Kocham cię, nie rób tego. Nie zostawiaj mnie-szepnął znowu.
-D-Dobrze...-wyszeptałam.
Łzy leciały strumieniami...
*2 miesiące później*
  Już dwa miesiące moich rodziców nie ma na świecie... Pogrzeb był straszny... Z resztą jak każdy pogrzeb. Chodzę z Justinem i jest nam dobrze. Zamieszkałam z Vanessą i Justinem. David, przeprosił Van. Zaśpiewał jej piosenkę przed szkołą. W sumie to było zabawne, bo za każdym razem gdy chciała przejść to on zastawiał jej drogę i śpiewał głośniej. Wybaczyła mu. Więc w moim domu mieszkam ja, Justin, Vanessa i David. Jest nam bardzo dobrze. Jakby mieszkać z rodzeństwem. Oprócz Justina oczywiście.
-Kochanie!-krzyknął mój chłopak.
-Tak?-spytałam zdejmując słuchawki z uszu.
-Chodź na dół!
-Nie robię ci kolacji, Bieber.
-Nie o to chodzi, Cyrus! Chodź-zaśmiał się.
-Dobra-wymamrotałam.
Zeszłam po schodach i zastałam Justina w garniturze, Vanesse uśmiechniętą od ucha do ucha w pięknej sukience i Davida w garniturze.
-Jakiś bal, czy coś?-spytałam.
-Nie-uśmiechnął się.
-Ja jestem w dresie i raczej chyba bym musiała się przebrać.
-Jesteś piękna jak zawsze-oznajmił.
Zarumieniłam się... Z resztą jak zawsze.
Podeszłam do niego, a on uklęknął przede mną na jednym kolanie.
-Justin...?-spytałam niepewnie.
On nic nie odpowiedział i wziął moją dłoń w swoją. Obserwowałam każdy jego ruch... Po chwili sięgnął po małe pudełko.
-Miley Cyrus. Czy dasz mi taki zaszczyt i zostaniesz moją żoną?-spytał otwierając pudełko.
Pierścionek był z małym brylantem. Boże święty...
-Justin...-szepnęłam.
-Tak?-spytał.
-Oczywiście, że tak!-krzyknęłam i klęknęłam, po czym mocno go przytuliłam.
Vanessa piszczała ze szczęścia. David klaskał jak nigdy. Boże nie spodziewałabym się tego. Po chwili Justin, założył mi pierścionek na palec.
-Jezu Chryste...-szepnęłam patrząc mu w oczy.
-Mów mi Justin-uśmiechnął się.
Najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Nigdy go nie zapomnę... Teraz rozumiem, jak mocno go kocham.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ale mnie poniosłooooo *.* hahahaha.
Czytasz=Komentuj
~Kim

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz